piątek, 4 marca 2016

Madera 2015 – czyli nasza wakacyjna relacja z pobytu

Nadszedł dzień, kiedy rozpoczął się długo wyczekiwany urlop. Po raz kolejny naszym celem stała się wyspa wulkaniczna, ale tym razem należąca do Portugalii – Madera. Leży ona na Oceanie Atlantyckim i bliżej jej do wybrzeży Afryki, niż do Europy. Archipelag Madery tworzą cztery wyspy – Porto Santo, niezamieszkałe Salvagens i Desertas oraz oczywiście Madera.

Lot na Madere trwa około 5 godzin. Jeśli chodzi o lotnisko, a właściwie o pas startowy, to dopiero po fakcie, dowiedzieliśmy się że jest ono uważane za jedno z najniebezpieczniejszych lotnisk na świecie.
Po lądowaniu ruszyliśmy w stronę Funchal – stolicy tej pięknej wyspy. Zakwaterowanie w hotelu, na ostatnim 11 piętrze i zasłużony odpoczynek.

Kolejny dzień, przywitał nas blaskiem księżyca. Patrząc na nasz intensywny wypoczynek, nawet na wakacjach nie pozwalamy sobie pospać dłużej, dlatego już o 8 gotowi na zwiedzanie, wcinaliśmy śniadanie, a co najciekawsze jedliśmy je przy blasku księżyca, a słońce leniwie wstawało powoli zza gór na naszych oczach.


 Dzień, przeznaczyliśmy na zwiedzanie Funchal. Nie jest to małe miasteczko, ale wielkie miasto, w którym albo chodzimy ciągle pod górę, albo schodzimy w dół. Z dzielnicy hotelowej do ścisłego centrum mieliśmy zaledwie 3 km.






Jednym z najdłuższych, równych odcinków drogi, była droga prowadząca wzdłuż mariny i dalej nadmorska promenada.

Właśnie w tym miejscu, zupełnie obojętnie i nie zwracając większej uwagi przeszliśmy obok pewnego pomnika. Zupełnie nie wzbudził w nas zainteresowania, a tak szczerze, to właśnie jego szukaliśmy, Okrzyknięty sławą, odsłonięty z wielką pompą – tak to był pomnik Cristiano Ronaldo. Oczekiwania były za wielkie, patrząc przez pryzmat nagłośnienia przez media, wobec tego co zobaczyliśmy.

Idąc dalej wzdłuż promenady, praktycznie w centrum miasta, doszliśmy do niewielkiej plaży, plaży bez piasku ale za to z mnóstwem kamieni, mniejszych, większych, ostrych i gładkich.
Na końcu promenady, weszliśmy w wąską uliczkę.

Jak się okazało, trafiliśmy na najstarszą ulicę, w Starej części miasta – Rua de Santa Maria. Wzrok przyciągają tutaj drzwi budynków, które w ramach artystycznego projektu pomalowali artyści z całego świata. Uliczka ta jest cicha, i spokojna, jakby zupełnie opuszczona, ale to tylko chwilowo. Wieczorami przekształca się w uliczkę tętniącą nocnym życiem, a te pomalowane drzwi okazują się wejściem do klimatycznych i charakterystycznych knajpek oraz restauracji.



Spacerując uliczkami dotarliśmy do Katedry Se, która została ufundowana przez króla Portugalii Manuela I w 1490 r. Jest ona najcenniejsza wśród piętnastowiecznych zabytków wyspy. Zachwyca przede wszystkim sufitem, wykonanym z białej glinki, muszli i atrybutów żeglarskich, w tym przede wszystkim lin. Przed wejściem do katedry, stoi pomnik Jana Pawła II, na pamiątkę jego odwiedzin w 1991 r. Pomnik ten jest jednym z dwóch polskich akcentów na wyspie.

Niedaleko katedry, znaleźliśmy Camara Minicipal – czyli Ratusz miejski, znajdujący się na placu Praca do Municipio oraz Pałac biskupi (obecnie muzeum diecezjalne).
Plac ten jest wybrukowany białą i czarną kostką brukową, która tworzy regularny wzór.
Spacerując po Funchal, zdaliśmy sobie sprawę, że zapomnieliśmy o jednym z ważniejszych punktów miasta. Chodziło o Targ Rolników – Mercado dos Lavradores. Znajduje się on przy Rua Brigadeiro Qudinot, w ścisłym centrum Funchal. Trafiliśmy tam dosyć późno, ale i tak zaraz na wejściu uderzyła nas feria barw owoców – od zwykłych po te najbardziej egzotyczne i typowe dla Madery.
Znajdziemy je na dwóch poziomach targu, a na najniższym poziomie można kupić świeże ryby, a przede wszystkim czarnego pałasza, którego będąc na Maderze trzeba spróbować.




Jeszcze tego samego dnia, udaliśmy się do zachodniej części miasta, żeby zobaczyć Fortaleza do Pico. Wejście na wzgórze, gdzie znajduje się Fortaleza okupione jest wysiłkiem, paręset metrów wspinaczki stromo pod górę. Niestety, nie wiemy dlaczego, ale po dotarciu na miejsce, okazało się, że forteca jest zamknięta, dlatego pozostało nam tylko podziwianie widoków dookoła.




To jeszcze nie wszystko, co ma do zaoferowania to piękne miasto. Wieczorny spacer po mieście pozwolił nam odkryć kolejną niespodziankę. Drugi polski akcent wyspy – popiersie Józefa Piłsudskiego na pamiątkę jego pobytu na wyspie,
a kawałek dalej najsłynniejszy budynek banku na wyspie
Kolejny dzień, miał nam przynieść, jak sądziliśmy, krótką wycieczkę na najsłynniejsze wzgórze na wyspie. Można tam dotrzeć autobusem, kolejką (ok 15 euro w dwie strony, 10 euro w jedną), bądź tak jak my piechotą. Choć z perspektywy czasu, spacer ten, należy zdecydowanie zaliczyć do jednych z najbardziej wyczerpujących. Wzgórze, o którym mowa to Monte, ma zaledwie 560 m n. p. m. ale droga na pieszo, to ciągłe wspinanie się wąskimi uliczkami z coraz większym nachyleniem.




Dotarcie na szczyt, wysiłek, wynagradza nam wspaniała panorama miasta oraz oceanu. Na Monte, znajduje się także Sanktuarium Matki Bożej (Nossa Seniora de Monte), do którego można się dostać pokonując 74 schody


Jednak wzgórze to nie jest znane jedynie z Sanktuarium. Największą atrakcją są tutaj „najdroższe 2 kilometry” w Europie. Aby zejść ze wzgórza można również skorzystać z kolejki, piechotą lub zjazd taboganem – szczególną formą transportu, którą są wiklinowe sanki Monte. Przyjemność ta kosztuje 30 euro i polega na zjeździe w wiklinowych saniach, rozpędzonych przez nogi dwóch carreiros po „wyślizganym” asfalcie, a potem czeka nas spacer albo spowrotem na górę do kolejki, albo 6 km zejście do centrum Funchal.


Kolejny dzień to wycieczka na zachód wyspy. Rozpoczęliśmy ją od Ribeira Brava. W miasteczku można zobaczyć przede wszystkim najstarszy i najciekawszy kościół Sao Bento z wieżą w granatowo białą szachownicę.
Po spacerze nadmorskim deptakiem


można wspiąć się po krętych schodach do usytuowanej na skale powyżej miasteczka latarni morskiej, z której rozpościerają się piękne widoki na wybrzeże wyspy


Tuż obok nich znajduje się niewielki tunel prowadzący do malutkiego portu.
Kierując się na płaskowyż Paul da Serra, zatrzymaliśmy się na chwilę żeby zobaczyć jak wygląda plantacja bananów. Na wyspie bardzo dużo ludzi uprawia banany i są one zupełnie inne niże te dostępne u nas – mniejsze i o mniejszej krzywiźnie. Rosną one na drzewach przypominających palmy. Formują się tak zwane pierścienie bananów na końcu których znajdziemy serce bananowca.


Płaskowyż Paul da Serra, to parę kilometrów płaskiej przestrzeni, na której miejscowa ludność zbudowała szereg wiatraków dostarczających prąd mieszkańcom. W miejscu tym także mają początek jedne z najlepszych levad na wyspie – 25 Fontann oraz wodospad Risco.


Przy drodze na płaskowyżu można także zobaczyć spacerujące krowy, odpoczywające i „dojrzewające” do swojej roli. Właśnie z nich robi się espetade – jeden z największych przysmaków wyspy. Duży szaszłyk podawany na wiszącym szpikulcu składający się z wołowiny marynowanej w czosnku, liściach laurowych i winie madera.
 
Porto Moniz to kolejne miasteczko na północnym wybrzeżu wyspy, które odwiedziliśmy tego dnia. Do miejscowość zjeżdża się ze wzgórza krętą drogą, i to właśnie tu jest najlepszy widok na całe Porto Moniz.



Uwagę zwracają przede wszystkim skały wulkaniczne, które pozwoliły na utworzenie niezwykłych, naturalnych, skalnych basenów zwanych Piscins Naturais (1,5 euro wstęp na cały dzień), a skaliste wybrzeże pozwala na obserwowanie otaczającego nas żywiołu.




Kierując się na punkt widokowy Encumeada, przejeżdżamy również przez malowniczą miejscowość Seixal. Miasteczko słynie ze stromych klifów, wodospadów spadających z okolicznych gór oraz starej drogi, która ze względu na bezpieczeństwo została już zamknięta i możemy dostrzec tylko jej fragmenty

Na Encumeada dotarliśmy w otoczeniu chmur, które niestety ograniczyły nam widoki

Wracając na południowe wybrzeże zbliżaliśmy się do punktu kulminacyjnego dzisiejszego dnia. Słynny klif Cabo Girao, który przewodniki określają jako drugi najwyższy na świecie (niestety błędnie, jest co najmniej 4). Wysokość klifu to 580 metrów i należy od popularnych punktów widokowych, który może poszczycić się spektakularnymi widokami, a w szczególności podłogą, która wykonana jest ze szkła, dzięki czemu stoimy tak jakby nad przepaścią. Na klifie najlepiej być późnym popołudniem, aby uniknąć robienia zdjęć pod słońce.



Jest to chyba najlepsze miejsce aby wspomnieć o tradycyjnym drinku Madery. Mowa tutaj o poncha, czyli tradycyjny napój alkoholowy wykonany z rumu, miodu, cukru, skórki z cytryny oraz różnych soków owocowych. I prawdą jest że trzeba jej spróbować w różnych miejscach, ponieważ wszędzie jest przyrządzana i smakuje zupełnie inaczej. Nie warto kupować tych dostępnych w sklepach, już gotowych wymieszanych, ponieważ w smaku nie przypominają tej tradycyjnej
Kolejny dzień przeznaczyliśmy na odpoczynek na plaży i spacer do pobliskiej wioski rybackiej Camara de Lobos. Madera zupełnie nie słynie ze swoich plaż, są kamieniste, niewygodne, a przede wszystkim, niektóre są trudno dostępne i też są tylko w niektórych miejscach, ze względu na klifowe wybrzeże. Na naszą plażę szliśmy blisko 20 min - Praia Formosa, i jest tam jedynie malutki fragment czarnego piasku, a wejście do wody to nielada wyczyn, ze względu na mnóstwo kamieni, mniejszych, większych oraz bardzo silne fale i prądy. My nie wyszliśmy z tego cało, obdarty bok i poharatane kolana. Na Maderze nie należy lekceważyć siły żywiołu.





Był już zachód wyspy, to teraz pora na kolejny dzień i tym razem wschodnie wybrzeże. Wycieczkę rozpoczęliśmy od wjazdu na trzeci szczyt wyspy Pico do Areeiro i zapierające dech w piersiach widoki.




Kolejny przystanek to Riberio Frio i hodowla pstrągów, którą można zwiedzić. Znajdziemy w niej parę murowanych małych stawów. Początek ma tutaj także jedna z łatwiejszych i krótszych levad Vereda dos Balcoes.
Tak naprawdę to Riberio Frio to mała kapliczka, sklep z pamiątkami i kilka barów.
Kierując się w stronę Santany zatrzymaliśmy się na małe co nieco z takimi widokami.

Santana, stanowi nie lada atrakcję dla turystów. Największą z nich są tradycyjne białe domki Casinhas de Santana, które obecnie są już przygotowane specjalnie pod turystów i znajdziemy tam małe sklepiki z pamiątkami.
Te przybytki postawiono z belek ułożonych w kształcie litery A. Nam ten tradycyjny domek udało się zobaczyć od środka, tak jak jeszcze 250 lat temu mieszkali tam ludzie. (oczywiście jest to trochę przygotowane pod turystów, ale w mniejszym stopniu, niż te domki w których kupimy pamiątki)




„Wisienką na torcie” tego dnia był Półwysep Świętego Wawrzyńca. Znaleźliśmy chwile czasu na mały postój na punkcie widokowy, pozwalającym na obserwacje lotniska, chwila oczekiwania, i naszym oczom ukazał się startujący samolot,







a po drugiej stronie widok na Półwysep.

Półwysep Świętego Wawrzyńca ma suchy klimat i skalistą powierzchnię porośniętą przede wszystkim trawą i krzakami. Fale Oceanu Atlantyckiego uderzają tutaj o wysokie na kilkadziesiąt metrów występy skalne i tworzą przy tym kontrastującą scenerię czarnych skał z pianą fal.







Kolejny dzień to była wyprawa w góry i zdobycie najwyższego szczytu Madery – Pico Ruivo (1861 m n. p. m.). Po drodze jeszcze jeden punkt widokowy, z Półwyspem Świętego Wawrzyńca w tle
Wędrówka na szczyt prowadziła levadą z Achada do Teixeira. Jest to obszar znany jako Centralny Masyw Górski, który charakteryzuje się zieloną i krzewiastą roślinnością przystosowaną do dużych wahań temperatury, obfitych deszczów i silnych wiatrów. Szlak wspina się wzdłuż grzbietu, który oddziela klify Faial i Santana, pozwala na doskonałą widoczność  Pico das Torres i Pico Areeiro w tle.







Te ”srebrzyste” drzewa to pozostałości po wielkim pożarze, który spalił doszczętnie roślinność na tym obszarze i pozostały takie o to charakterystyczne drzewa Madery.








Zdobycie najwyższego szczytu Madery, to było zarazem pożegnanie z tą piękną wyspą. 

Następnego dnia pozostało nam jedynie spakować się i powrót do domu.Podsumowując Madera to piękna wyspa, mająca wiele do zaoferowania. Jednakże jeśli ktoś woli wakacje spędzać nad oceanem, leżąc na plaży to nie jest to dobry pomysł. Żeby poznać jej prawdziwe piękno, trzeba iść w góry, przejść ją wzdłuż i wszerz i przekonać się jaka jest naprawdę. Gdy w jednym miejscu może być gorąco i palące słońce, w drugim będzie lał deszcz i szalał porywisty wiatr. Idąc w góry trzeba zawsze być przygotowanym na gwałtowną zmianę pogody. Wieczorami zawsze towarzyszyły nam chmury, czasami nawet granatowe, ale zatrzymywały się one nad górami i dalej ta naturalna bariera ich nie przepuszczała.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz